„Melodramat” nie jest spektaklem o uzależnieniu, o opróżnianej butelce, dramacie kaca ani o samym pijącym. Nie jest to spektakl o romantycznym micie autodestrukcyjnego wrażliwca lub geniusza, któremu wolno zawsze i właściwie wszystko. Pytamy: kim jest osoba w tle? Kim jest wiecznie drugoplanowa bohaterka, czyli osoba współuzależniona?
„Melodramat” to opowieść o Kubie i Krystynie, parze uwikłanej we współuzależnieniowy cykl wzlotów i upadków. Spektakl pożycza od „Pętli” Marka Hłaski osoby dramatu, jednak swoją uwagę przekierowuje na Krystynę, a także na relacje spoza damsko-męskiego stereotypu.
Po sześćdziesięciu latach kontakt z prozą Hłaski i słynną adaptacją „Pętli” w reżyserii Wojciecha Jerzego Hasa uderza archaicznością stereotypów oraz teatralną grą filmowego amanta i heroiny (w rolach Kuby i Krystyny – Gustaw Holoubek i Aleksandra Śląska). W 2023 roku żyjemy w kompletnie innym świecie, który obieramy jak cebulę z kolejnych warstw patriarchalnej władzy.
Czy o miłości może opowiadać tylko standardowy melodramat, a ogień pasji podsycać dopiero trójkąt melodramatyczny, obciążony cierpieniem i trwaniem w ukryciu? Jako kobiety wyrastamy w tradycji kultu relacji romantycznej – to ona stanowić ma cel i spełnienie naszego człowieczeństwa. W wychowaniu chłopców i młodych mężczyzn często pomija się temat kompetencji emocjonalnych, niezbędnych dla budowania dojrzałego związku. Ten wzorzec powoduje, że koniec końców to jedna strona bierze na swoje barki (często nieświadomie) cały ciężar odpowiedzialności za relację i podtrzymywanie rodziny. Jednak figura wybawiciela, ratownika, kochającego bliskiego poświęcającego swoje potrzeby i pragnienia w imieniu dobra drugiej osoby, nie zna płci ani normy. Domaga się przeformułowania – tak abyśmy w pełni zobaczyli mechanizmy, którymi „rola ratownika” się rządzi.
W spektaklu podążymy ścieżką myśli, przekonań i porywów figury Dobrej Żony, która niekoniecznie musi być zawsze odgrywana przez kobietę. Hłasko zaczyna swoje opowiadanie mottem: „Przy dobrej kobiecie życie nie boli”. Czy Dobra Żona będzie potrafiła znaleźć dla siebie nową definicję dobra i troski, wybić się na niezależność – nie spektakularnie, ulicznie, politycznie, ale aż – prywatnie i intymnie?
***
W spektaklu używany jest dym sceniczny.
***
Program spektaklu (kliknij na ikonę niżej –> pobierz)

Na koniec sezonu Teatr Powszechny przygotował spektakl trafiający w czułe miejsce, niezwykle szczery i genialnie zagrany. Każdy powinien go obejrzeć, bo dotyczy wszystkich. Punktem wyjścia „Melodramatu” jest „Pętla” – opowiadanie Marka Hłaski z 1956 r. i jegoekranizacja w reż. Wojciecha Jerzego Hasa, z Gustawem Holoubkiem w roli zmagającego się z alkoholizmem Kuby i Aleksandrą Śląską jako jego wspierającą partnerką Krysią. Twórczynie i twórcy scenariusza, czyli reżyserka, improwizujący na próbach aktorzy oraz Natalia Fiedorczuk, przesuwają akcent z osoby uzależnionej, tematu dla kultury, także polskiej, kanonicznego, na osobę współuzależnioną. Minimalistyczna scenografia Anny Met przedstawia pustą scenę z wielkim głazem. W kolejnych obrazach szóstka aktorów pokazuje schematy zachowań – promowane przez kulturę poświęcenie bliskich osób uzależnionych – oraz wymagające często heroizmu próby rozpoznania i wyrwania się z toksycznych relacji; to też jest pętla – mówią (Aneta Kyzioł, „Polityka”)
Jest w tym spektaklu, luźno inspirowanym opowiadaniem Hłaski i filmem Hasa, mnóstwo niewymuszonego piękna. Jest w nim gęsty splot tematów bardzo uniwersalnych, takich jak piekło uzależnienia, niesprawiedliwość hierarchicznych relacji społecznych czy patriarchalne obciążanie kobiet winami mężczyzn. Jest garść autotematycznych refleksji o tym, jak działa teatr i co w nim nie działa. Jest sporo żartów, ale więcej powagi, chwytającej za gardło. Jest dużo znakomitego aktorstwa, przechodzącego od naturalnej performatywności do stylizowanej formy (Przemysław Gulda, Gulda poleca na IG, „Gazeta Wyborcza”)
Warszawski Teatr Powszechny nie pozostawia obojętnym. Wybierając się na inspirowany „Pętlą” Marka Hłaski „Melodramat” w reżyserii Anny Smolar, naiwnie sądziłem, że dostanę jak zawsze na tej scenie świetnie zagrany, mocny i dosadny spektakl. Tylko tyle i aż tyle. Ale nie przypuszczałem, że wejdę w oko emocjonalnego cyklonu, zagranego z wirtuozerską pasją, z niemym krzykiem, z bólem i czułością. (...). Karolina Adamczyk, Anna Ilczuk, Karolina Kraczkowska, Michał Czachor, Andrzej Kłak i Julian Świeżewski udowadniają, że nie ma dla nich rzeczy niemożliwych, że służy im aktorstwo totalne, gdzie czułość przeplata się ze złością, gdzie martwe maski Kuby spotykają się ze łzami rozpaczy Krystyny, z jej bezsilną niemocą, niemym krzykiem, a czasem rezygnacją. Bywają liryczni, zadumani, komiczni, ciepli, wyrachowani, zagubieni, martwi (Marek Zajdler, „Nasz Teatr”)
Twórczynie warszawskiego spektaklu nie poprzestają jednak wyłącznie na przywoływaniu, czy nawet na rozmontowywaniu wytartych kulturowych reprezentacji – to by było zbyt proste. Zamiast tego tworzą zaskakującą nieromantyczną opowieść o wielu Krystynach i o różnych Kubach, o uzależnionych i współuzależnionych. Przede wszystkim jednak – o surowej codzienności, o dynamice ich relacji, tak odległej od wyobrażeń i schematów, na kanwie których zbudowane zostały scenariusze romansów wszech czasów. (…). Postać Krystyny nie interesowała za bardzo ani Hłaski, ani Wojciecha Jerzego Hasa, który w 1958 roku przeniósł „Pętlę” na ekran. Zapewne dlatego jej historia w obu przypadkach kończy się w momencie samobójczej śmierci Kuby. Co wydarzyło się potem? Czy została tłem dla kogoś innego, czy odzyskała podmiotowość i niezależność, czy wreszcie zadbała o siebie, czy wyszła ze spirali współuzależnienia? Nie wiadomo. Niekonwencjonalną fantazję na temat Krystyny snują dopiero twórczynie „Melodramatu”. Niekonwencjonalną, bo jej relacja z Kubą zostaje umieszczona nie tylko – co oczywiste – w wymiarze romantycznym, ale też w wymiarze zawodowym, przyjacielskim czy nawet rodzicielskim. Współuzależnienie nie zna płci ani orientacji psychoseksualnej, może przydarzyć się każdemu i każdej w jakimkolwiek układzie międzyludzkim. Nie dziwi więc wybór formy spektaklu. (…). Na szczęście w „Melodramacie” odtwórczyni roli Krystyny zyskuje głos. Buntuje się, próbuje walczyć o swoją artystyczną autonomię, dopomina się o zwrócenie uwagi nie tylko na uzależnionego, lecz również na współuzależnioną. Nie jest łatwo, patriarchalne przyzwyczajenia nie dają za wygraną, lecz przynajmniej udaje jej się wyjść poza z góry przypisaną rolę niemej ratowniczki. (…). Nie potrafię sobie przypomnieć, czy wcześniej ktoś opowiedział ze sceny tak dosadnie i tak rzeczowo o chorobie alkoholowej, z którą zmagają się twórcy teatralni, a w konsekwencji także cały ekosystem instytucjonalny. Chyba nie. (…). „Melodramat” – choć jest spektaklem raczej smutnym – działa też jak plasterek. Kojące zapewnienie: hej, nie jesteś z tym sama, wiemy, co czujesz i przez co przechodzisz lub przechodziłaś. To cenne (Wiktoria Tabak, dwutygodnik.com)
Surowa scenografia Anny Met, fantastycznie dramatyzowana światłem Moniki Stolarskiej, tworzy nastrój dla rozwinięcia tematu zaczerpniętego z opowiadania Marka Hłaski „Pętla” i filmu nakręconego przez Jerzego Hasa o tym samym tytule z Gustawem Holoubkiem, którego bohater jest alkoholikiem, i Aleksandrą Śląską, kochającą go partnerką, która stara się go uratować. Doskonała choreografia Karoliny Kraczkowskiej, szczególnie taniec trzech par, wyrażający przymusowy, narzucony układ, którego elementy wykorzystywane są do podkreślenia stanu emocjonalnego poszczególnych bohaterów w dalszej narracji, jest bardzo interesujący. Fascynujący. Przypomina teatr tańca Piny Bausch. Nadaje wyjątkowy komentarz dramatyczny, jest celnym uczuciowym rozwinięciem sytuacji, w jakiej się znaleźli współuzależnieni. Bardzo dobry jest ten mocny, pozawerbalny akcent. Robi ogromne wrażenie. Ciało często sygnalizuje relacje, kumuluje narastające napięcie, wyraża, czego nie można powiedzieć, czego nie sposób wyznać. Dlatego jest tu tak ważny body language poddający się adekwatnej do jego stanu muzyce autorstwa Enchanted Hunters (Magdalena Gajdzica, Małgorzata Penkalla). (...) Kolejne sceny prowadzą nas przez piekło współuzależnienia, przez heroiczne próby radzenia sobie z nim indywidualnie i zbiorowo. Przejmująco, z niezwykłą pasją, intuicją, biegłością warsztatową, skupieniem zagrane są przez Karolinę Adamczyk, Michała Czachora, Annę Ilczuk, Andrzeja Kłaka, Karolinę Kraczkowską (gościnnie), Juliana Świeżewskiego. Na przykład w scenie rozmowy telefonicznej dwóch mężczyzn, spotkania z rodzicami, dyskusji dyrektora teatru z aktorami po spektaklu, w zwierzeniu obcej osobie, kobieta kobiecie, o braku poczucia bezpieczeństwa, pewności siebie, o zatruwającym każdą chwilę paraliżującym, niemającym końca lęku. (…). Temat sztuki jest ważny, właściwie dotyczy każdego. Wystarczy zastanowić się, przyjrzeć relacjom ze światem, z ludźmi, którzy swoim nałogiem łączą innych ze sobą nie zawsze widoczną zależnością. Warto pomyśleć o uwikłaniu w układ, który podstępnie zniewala. I tak naprawdę często uniemożliwia pomoc uzależnionym. Bo nałóg potrafi wywierać presję, szantażować, niepostrzeżenie wpisuje się w genotyp bliskości, więzi, miłości, dobra, empatii. Pasożytuje, prześladuje, naznacza dożywotnio. Podstępnie pożera ofiarę i ofiarę ofiary od środka. Egoistycznie zatruwa. Jest ułomną miłością i śmiertelnym zagrożeniem. Melodramatem. Zaciskającą się na woli życia pętlą. Bo zawiera pierwiastek miłości do tego, co jest destrukcyjne, prowadzi do katastrofy, samounicestwienia. Uzależniony kocha ten smutek w sobie w sposób cierpiętniczy. Tragiczny. Dlatego tak trudno jest z nałogiem walczyć. A przecież bez tej miłości można żyć, choć udaje się nielicznym (Ewa Bąk, Okiem Widza)
Jestem pod wrażeniem tego, jak aktorzy, twórczynie tego spektaklu żonglują konwencjami, jak podają w wątpliwość stereotypy, schematy i role, w które wszyscy wchodzimy w życiu. To jest spektakl tyleż o konwencjach teatralnych i literackich (bo przecież gdzieś tam ten Hłasko w tle się pojawia), co o konwencjach, rolach i koleinach myślenia, w których my wszyscy jakoś jesteśmy zaplątani i grzęźniemy, i o tym, jak trudno się z tego wyplątać. Ten spektakl ma tez swoje bardzo śmieszne fragmenty, ale jednak jest przejmujący i poruszający. To jedno z ciekawszych przeżyć teatralnych, których ostatnio doświadczyłam (Magda Sendecka, Nowy Tygodnik Kulturalny)
Mam taką intuicję – że oni mieszając konwencje, kombinując, dochodzą do czegoś niesamowitego, otóż pokazują, że nie tylko alkoholicy współuzależniają, ale także osobowości narcystyczne. To jest bardzo widoczne w tym spektaklu. Współuzależnienie, które może się przytrafić zwłaszcza kobietom, z różnych powodów – nawet niepijący mąż może uzależnić od siebie emocjonalnie i życiowo kobietę – jest jakoś tak delikatnie tam opowiedziane, choć mimo wszystko mówimy o alkoholizmie, ale gdzieś brzmi ta nuta, przez to, że jesteśmy w teatrze, i jest to sytuacja artysty, który jest uwikłany w swoje „ja” oraz wielkie oczekiwania publiczności wobec niego, bo to nie jest tylko postać, ale postać, na którą liczy cała społeczność… Wydaje mi się, że to jest o wszelkich rodzajach współuzależnienia. Rzeczywiście, częściej się ono zdarza kobietom niż mężczyznom, ale w spektaklu aktorzy przechodzą między rolami i to jest płynne, i to też wspaniale pokazuje tę sytuację. Powiedziałabym, że takich spektakli brakuje, zwłaszcza ostatnio i gratuluję Teatrowi Powszechnemu, że udało im się takie cudo (Karolina Felberg, Nowy Tygodnik Kulturalny)
Pokazać reakcję kobiety na śmierć ukochanego? Ale po co, przecież wiadomo, że ona umrze z tą miłością. Gdyby jeszcze coś znaczyła, ale jej nie ma. Kobieta może co najwyżej nieść pamięć o mężczyźnie - dywagują Jerzy Has i Mieczysław Jahoda, reżyser i operator filmu „Pętla” według Marka Hłaski. Reżyserka Anna Smolar w „Melodramacie”, spektaklu inspirowanym opowiadaniem i filmem, skupia się na tych, których nie ma, na kobietach. (…). W „Pętli” Hasa, opowieści o mężczyźnie nękanym nałogiem i próbującej go ocalić kobiecie, zagrali Gustaw Holoubek i Aleksandra Śląska. Oboje równie młodzi, piękni, sławni, ale hierarchia bycia w kadrze jest nieubłagana. On przeżywa dramat, ona ma być tłem. On wygłasza ważną kwestię, ona się wsłuchuje i nie przysłania jego światła. Scena kręcenia ekranizacji powieści Marka Hłaski to wstęp do spektaklu. Kobiety kochają melodramaty. Kręcą się wokół trudnych mężczyzn i ich nałogów, wierząc, że ich uratują. Smolar rozkłada ten mit i odsłania mechanizmy współuzależnienia. Pożycza z „Pętli” imiona głównych bohaterów i rozdaje je aktorom bez oglądania się na płeć. Wszyscy mogą być Krystynami lub Kubą. Trzy pary hetero- i homoseksualne pokazują różne etapy miłości: od zakochania przez prozę codzienności po odbijanie się Krystyny od zamkniętych drzwi, za którymi kryje się pijany Kuba. Są uzależnieni od nienawiści, jaką się darzą, od lęku, czy on wytrzeźwieje i wyjdzie na scenę, czy nic sobie nie zrobi. Wraz z imionami zmieniają się role kata i ofiary. (…). Wielki aktor przychodzi na spektakl pijany, opuszcza połowę kwestii, ale i tak widzowie go kochają. Czy można go pozbawić roli, jak chcą koledzy? Nie, bez niego spektakl się nie odbędzie. Wszyscy stają się marionetkami w jego pijanym świecie. Życie z alkoholikiem to nieustanne szukanie balansu na rozchwianej kładce. Stabilność nie istnieje. Ucieczka też nie. W wielkim finale wspaniałe Karolina Adamczyk i Anna Ilczuk wygłaszają litanię lęków kobiet, które próbują wyrwać się z pętli. Spektakl, nawiązujący do kina lat 50., zabawny i dramatyczny jednocześnie, z wciągającą muzyką, aurą i przede wszystkim ze wspaniałymi rolami Andrzeja Kłaka, Michała Czachora, Juliana Świeżewskiego, Karoliny Kraczkowskiej (Katarzyna Janowska, „Newsweek Polska”)
Współuzależnienie. Temat właściwie nieobecny w dyskursie, a jakże istotny. Twórcy wnikliwie przyglądają się osobom, które stoją u boku alkoholików. Wskazują też na patriarchalne zależności w społeczeństwie. Spektakl inspirowany opowiadaniem Marka Hłaski to jeden z najmądrzejszych, które w ostatnich latach widziałem. Bardzo emocjonalny. Teatralny język reżyserki Anny Smolar jest bogaty, a zarazem fantastycznie umowny. Na uwagę zasługują scenografia i kostiumy Anny Met oraz choreografia Karoliny Kraczkowskiej. A na scenie oczywiście najlepsi: Anna Ilczuk, Karolina Adamczyk, Michał Czachor i Andrzej Kłak (Mateusz Szymkowiak, „Fashion Magazine”)
Najważniejszymi premierami kończącego się właśnie sezonu okazały się „Melodramat” Anny Smolar (...) oraz „Pewnego długiego dnia” Luka Percevala (...). Co ciekawe, oba spektakle podjęły temat współuzależnienia, problematyzując tym samym figurę losu traktowaną w sztuce XIX i XX wieku po macoszemu: jako wtórną, drugorzędną, drugoplanową. W paradygmacie nowoczesności za pierwszoplanową postać uważa się bowiem osobę uzależnioną (od czegoś). Tymczasem Smolar i Perceval skupili się na osobach współuzależnionych (od kogoś), czyli bezwiednie reprodukujących, czasem przez całe życie, jedyny dostępny im (a czasem jedynym znany im) model życia rodzinnego vel (na)rodowego. Nawiasem mówiąc, zarówno w warszawskim przedstawieniu na podstawie filmu „Pętla” Marka Hłaski i Wojciecha Hasa (1957), jak i w krakowskiej realizacji na podstawie dramatu „Long Day’s Journey into Night” Eugene’a O’Neilla (1941), współuzależnienie przedstawione zostało jako kluczowa figura patriarchatu. (…). Uwspółcześniona tragedia Krystyny polega na tym, że kobieta nie chce być już tylko kochanką-ratowniczką alkoholika Kuby, ale próbuje być jego partnerką – zarówno w życiu zawodowym (oboje są aktorami), jak i w domowym. Krystyna pracuje wraz z Kubą w teatrze – próbuje więc rozdzielać pracę zawodową od życia rodzinnego i, mimo wszystko, zachowywać zdrowy balans w obu tych sferach. Kuba ignoruje jej starania i w ogóle zdaje się pozostawać mężczyzną z poprzedniej epoki – czasów genialnych mistrzów oraz wielkich artystów, którym wolno właściwie wszystko. Skoro więc współuzależnienie jest jądrem patriarchatu, to dyskusja o nim stanowi aspekt zwrotu kulturowego #MeToo (Karolina Felberg, „Notatnik Teatralny”)
Luźno oparty na „Pętli” Marka Hłaski i filmie Wojciecha Hasa spektakl Anny Smolar w tytułowej, często zabawnej i ironicznej konwencji melodramatu, przygląda się problemowi współuzależnienia, przede wszystkim alkoholowego. — Pokazuję ból tysięcy kobiet w naszym kraju, które wyrwały się z toksycznych relacji — mówiła kreująca świetną rolę Anna Ilczuk. Siła „Melodramatu” polega na wybitnej pracy zespołowej. Rozdziera serce zarówno jako głos sprzeciwu samotnych matek pozostawionych bez pomocy, jak i manifest osób zdyszanych miłością, której nie sposób udźwignąć. O autodestrukcyjnych zachowaniach opowiada się tu bez romantycznych mitów ani stygmatyzujących puent, za to w oczyszczającej atmosferze (Dawid Dudko, Onet Kultura)
Oto tu przede wszystkim chodzi: żeby opowiedzieć „Pętlę” Hłaski z perspektywy Krystyny, postaci w tej opowieści równie ważnej, ale właściwie w sensie dramaturgicznym kompletnie pominiętej. U Hłaski pojawia się ona na żywo w jednej scenie, Has, zamieniając rozmowę telefoniczną na wizytę, dorzuca jej drugą, Smolar z kolei kreuje tych scen mnóstwo, bardziej się fabułą słynnego opowiadania inspirując, niż ją inscenizując. Jej strategia polega na tym, że wykrawa z opowieści Hłaski główne postaci i ich relację, umieszczając ją we współczesnych kontekstach. Owe wymyślone, wyimprowizowane przez aktorki i aktorów Powszechnego sceny z powodzeniem mogłyby być odsłonami związku Kuby i Krystyny, gdyby Hłasko czy Has nie skupili się w swoich dziełach na dziesięciu ostatnich godzinach życia bohatera. W tym więc sensie są poszerzeniem opowieści; próbą opowiedzenia tej relacji od początku, od chwili, gdy bohaterowie się poznają, aż do momentu śmierci Kuby, ze szczególnym uwzględnieniem tego, że po śmierci mężczyzny świat jego kobiety wcale się nie kończy oraz że wcale nie musi ona mu do końca życia towarzyszyć. (…). Spektakl Smolar jest bardzo ciekawy jeszcze z jednego powodu: to rodzaj przedstawienia, w którym niedoskonałe elementy dzieła teatralnego (proszę się nie obrażać) dały w całości doskonały efekt (zazwyczaj jest odwrotnie, wszystko jest mistrzowskie, ale w nic się nie składa). (…). Wiele też wnosi znakomity zespół aktorski Powszechnego. Karolina Adamczyk, Michał Czachor, Karolina Kraczkowska, Andrzej Kłak, Julian Świeżewski grają wspaniale, dowodząc, że gdy mają materiał i dobrego reżysera, to ich lot jest niezrównany. Na koniec zostawiłem sobie Annę Ilczuk – uważam, że zagrała tu jedną z najlepszych ról w karierze. (…). „Melodramat” jest spektaklem bardzo dobrym, w nurcie progresywnym – najlepszym, jaki widziałem od dłuższego czasu. Dowodzi starej prawdy, że każdy nurt teatru ma swoje miejsce oraz że w każdym może powstać poruszające i pobudzające do myślenia przedstawienie. Wystarczy tylko, żeby zarówno twórcy i widzowie ruszyli we wspólną podróż, pamiętając, że raz jest się w życiu Kubą, a raz – Krystyną (Tomasz Domagała, blog Domagała się kultury)
Bo właśnie o miłości ten spektakl opowiada przede wszystkim. O złożonej naturze i podstępnym uroku układów, w których zaczynamy ratować kogoś, kto tonie w nałogu, chorobie, niesamodzielności. O tym, jak rozczarowanie miesza się z misją, poczucie winy z poczuciem bycia potrzebną. Chęć troski z dramatycznym wołaniem o to, by samemu zostało się dostrzeżonym. Nie ma w przedstawieniu Smolar łatwych ocen i prostych odpowiedzi, choć całe utkane jest z boleśnie trafnych analiz i wnikliwych obserwacji na temat tego, jak ludzie przywiązują się do siebie. Na szczęście oferuje także dekonstrukcję melodramatycznego mitu, jest performansem odnajdywania szczelin i uciekania z pozornie nieprzepuszczalnych schematów. I na tym polega jego krytyczna, chwytająca za gardło siła. (…). Smolar z niezwykłą erudycją i sprawnością odwołuje się do – często nieuświadomionych – krajobrazów naszej pamięci, powidoków, które mamy pod powiekami jako czytelniczki powieści, widzowie seriali, słuchaczki muzycznych hitów, uczestnicy kultury popularnej. (…). Przytulenia, obietnice, romantyczne pocałunki w zaułkach, cucenie nieprzytomnego partnera na kolanach, zarzekanie się, że „nigdy więcej”, łkanie do słuchawki telefonu. To nasz podręczny repertuar miłosnych dramatów. Choć znamy te opowieści na pamięć i nazbyt dobrze wiemy, jak się kończą, wciąż dajemy się podpuścić. (…). Smolar stawia widowni Teatru Powszechnego lustro i prowadzi misterny proces dekonstrukcji mitu o poświęceniu z miłości. (…). W spektaklu Smolar role Kuby i Krystyny zmieniają się. Dramaturgia nie pozwala nadmiernie przyzwyczaić się do płciowych przypisań. Ten koncept poszerza możliwości interpretacyjne, sprawia, że nie da się spektaklu sprowadzić do opowieści o powielaniu heteronormatywnych układów. W jednej z sekwencji Kuba i Krystyna to homoseksualni kochankowie lub para grana przez dwie kobiety. Dialogi Hłaski, poszerzone o improwizacje, okazują się pasować do każdej konstelacji jak dobrze przygotowana pułapka – pasują wszędzie. Smolar pokazuje, jak łatwo dać się wciągnąć w ten układ – to nie tylko kulturowe klisze płci, to coś więcej, romantyczny wzorzec miłości i poświęcenia, jakaś kulturowa grawitacja, która ściąga w stronę oddania drugiej osobie i relacji, za cenę własnych granic, potrzeb, za cenę własnej podmiotowości. (…). Smolar konfrontuje nas, widownię, z dobrze znanymi mechanizmami władzy, przemocy i poświęcenia, ujawniając je nie tylko w związkach heteroseksualnych, ale i w układach jednopłciowych lub dziecięco-rodzicielskich. Tym samym rozbraja melodramatyczność nie tylko konserwatywnego modelu małżeństwa, ale też współcześnie romantyzowanych konstelacji miłosnych: rodzicielstwa, partnerstwa, związku aspirującego do emancypacyjnego i równościowego układu (Dorota Ogrodzka, „Didaskalia”)