Spektakl Glińskiej i Kowalskiego nie jest efektowną inscenizacją, nie ma tu koncertowych ról, wielkiej literatury, ani gwiazdorstwa. Grają go na małej scenie, z pomniejszoną widownią, bo trzeba było zrobić miejsce na plażę. Mimo to, a może dlatego, spektakl ten jest wielkim haustem czystego powietrza. W czasach, kiedy teatr mówi głównie o sobie samym, to skromne przedstawienie przypomina, że szare życie potrafi być stokroć barwniejsze od najbardziej barwnego teatru. Trzeba je tylko umieć złapać.
Roman Pawłowski, „Gazeta Wyborcza” 15.02.1999
Wielka to dla widza przyjemność, jeśli wychodzi z teatru zachwycony przedstawieniem bez żadnych „ale”. Jeśli satysfakcjonuje go i sama sztuka, i jej przekład, i inscenizacja, i aktorzy, krótko mówiąc – jeśli nie ma się do czego przyczepić, choćby nawet chciał. Takie szczęśliwe sytuacje zdarzają się, niestety, bardzo rzadko, należy je zatem z należnym szacunkiem odnotowywać, co też niniejszym czynię, odnotowując „Kalekę z Inishmaan” Martina McDonagha w warszawskim Teatrze Powszechnym.