Monodram pod frapującym tytułem „Goła baba” składa się z dwu części, w których rozmowy z widzami toczą dwie bardzo różne kobiety: liryczna, stonowana kobieta z parasolką, której poetyka – jak obawia się autorka – z trudem dociera do dzisiejszego widza i przebojowa, rubaszna, tytułowa „goła baba”, znacznie lepiej trafiająca w upodobania skomercjalizowanej, szerokiej publiczności. Wnioski wypływają z tego zdarzenia niezbyt pochlebne dla kultury współczesnego społeczeństwa, ale Szczepkowska wysnuwa je z wyrozumiałością i życzliwością dla obu postaci, a przede wszystkim z ogromnym poczuciem humoru i mistrzowskim aktorstwem. W świetnej reżyserii Agnieszki Glińskiej monodram zbiera gorące i zasłużone owacje.
Lucjan Kydryński, „Przekrój”
W „Gołej babie” Szczepkowska umiejętnie połączyła refleksje nad nieuchronną przemijalnością świata kultury wysokiej i agresywnej ekspansji świata kultury niskiej. Tego, co namacalnie wszechobecne i najkrótszą drogą wkupujące się w łaski widza. Świata już nie popkultury i nie show biznesu nawet, lecz trywialności, złego smaku, jarmarku i hucpy. Jaskrawość zestawienia nie jest tu jedynie retorycznym ozdobnikiem. Szczepkowska umie – jeszcze jak! – wodzić widzów na manowce…